Zaręczyny, czyli o rybie w domowych pieleszach

ryba z pomidorami

Przygotowywał się do tego dnia długo, choć pewnie znacznie krócej niż wyobrażała to sobie ona. Ona scenariusze tego wieczora (tak to przecież musiał być wieczór) rozważała już od dawna i na wszelki wypadek zawsze była przygotowana – ubrana lepiej niż zwykle i z paznokciami świeżo pomalowanymi na stonowany, uniwersalny kolor. Tak też było w tę środę, na którą on zapowiedział samodzielnie zrobioną kolację i zasugerował, by ona nieco później niż zwykle wróciła z pracy. Poprosił też ją o podpowiedź, co mógłby ugotować, by było lekkie, wytworne ale jednocześnie proste. 

Zasiedli przed jej książkami kucharskimi, by wybrać danie idealne na “zwykły wieczór w środku pracującego tygodnia”. Niektóre przepisy dyskwalifikowały nazwy składników, potrzebne do ich przygotowania. Bo dlaczego zamiast boczek napisane jest pancetta, czym u diabła jest pieprz cayenne i czemu za tajemnymi szalotkami kryją się po prostu małe cebulki – dziwił się i irytował swoją niewiedzą. – Racja – pomyślała – książki kucharskie często bardziej potrafią utrudnić niż pomóc. Zwłaszcza osobie, która myli kalafior z brokułem, a co dopiero skąd miałaby wiedzieć, jak wygląda cykoria czy bataty.

Właśnie taki był. Nie umiał gotować, choć podstawy działań miał opanowane, wielokrotnie pomagał jej przecież, gdy wpadała w trans gotowania. Był więc sprawny w obieraniu i krojeniu warzyw, mieszaniu sosów i dipów, ubijaniu piany z białek, wybraniu ciasta, tłuczeniu przypraw w moździerzu, smażeniu jajek i myciu naczyń po tym wszystkim wyżej wymienionym. Aby nauczyć się gotowania, wystarczyłoby już tylko połączyć te czynności, i całość dobrze przyprawić.

Ich wybór padł na rybę w pipilocie. Składniki były niebanalne, ale przyjemnie znajome, a i wykonanie nie zakrawało pod kulinarny roler coster. Pomogła mu przeanalizować przepis i pokazała, gdzie leżą wszystkie potrzebne przyprawy. Wychodząc rano do pracy zostawiła na blacie kartkę. “Pamiętaj – nie przesól. A z resztą! Nawet jak to zrobisz, nic nie powiem, i zjem wszystko. Powodzenia!”

Przed powrotem do domu specjalnie okrążyła kilka razy blok. Nie chciała przecież wejść, gdy danie nie będzie jeszcze gotowe, w kuchni rozgardiasz, a kucharz zestresowany. Tak naprawdę, sama bała się dowiedzieć, czy ta kolacją będzie TĄ kolacją. Ostatecznie próg mieszkania przekroczyła spóźniona godzinę. Ryba w papilotach była już gotowa, wino nalane do kieliszków, ale kucharz… wyluzowany jak gdyby nigdy nic, z bosymi stopami, w spodniach dresowych. Nie było kwiatów, nie paliły się świece. Po rozwiązaniu sznurka którym związany był papilot, nic poza rybą nie znalazła (a chyba nie wpadłby na to, by upychać pierścionek do fileta!?). Uznała więc, że to zwykła środowa kolacja. Zapytała, czy nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby zdjęła grube, uwierające po całym dniu rajstopy, i podczas kolacji wystąpiła na luzie w kraciastych spodenkach od piżamy i T-shircie. – Nie ma sprawy, to tylko zwykła kolacja – odpowiedział.

Jedli więc i dyskutowali o filmach, pogodzie i zbyt dużych kawałkach czosnku, które początkujący gospodarz dodał do ryby, a które przy stosunkowo krótkim czasie pieczenia, nie zdążyły zmięknąć. Poza tym – ryba była wyborna. Prawdopodobnie jeszcze raz nieśmiało pomyślała, że może po kolacji nastąpi coś, co mogłoby wyjaśniać to kulinarne zamieszanie, ale gdy  zaprosił ją do oglądania telewizji, całkowicie straciła nadzieję. Gdy usiadła na narożniku, nagle on wyjął coś z kieszeni i lekko łamiącym się głosem powiedział, że ma pytanie, po czym zadał je przyklękając na jedno kolano. W odpowiedzi usłyszał piskliwe: „Ja przecież jestem w piżamie!”. “Tak!” padło po chwili.

To była najlepsza ryba w domowych pieleszach, jaką mogła sobie wyobrazić. A pierścionek był dokładnie taki, jak w jej marzeniach – piękny i wysmakowany.

 

Dodaj komentarz