Kilkanaście lat temu w osiedlowym sklepie nie było ani makaronu w formie długich nitek, nie było sosów do spaghetti, ani tych gotowych ani nawet w proszku, a bolognese nie widniało jeszcze w karcie żadnej restauracji. O istnieniu spaghetti wiedziała tylko z filmów, ale szczerze mówiąc, nie zastanawiała się nigdy, jak smakuje.
Długi makaron w pomidorowym sosie jadła po raz pierwszy spod ręki pani Iry, gdy miała 9 lat. Ira, była odnalezioną po latach koleżanką matki ze szkoły, która w latach 80. wyjechała z mężem do Szwajcarii w poszukiwaniu dobrobytu, który z resztą znalazła. Oprócz niego zyskała coś jeszcze – zbytnią jak na polskie standardy pewność siebie, znajomość trzech języków i obycie, które wówczas imponowało dziewięciolatce ale wprawiało w zakłopotanie jej mamę. Bo oto nagle do ich maleńkiej kuchni w betonowym bloku, do której, żeby ktoś mógł wejść, to drugi musiał z niej wyjść, na czternastocentymetrowych szpilkach weszła wysoko wyfryzowana i niepokojąco dobrze pachnąca szczupła Ira, po której nie było widać ani wieku, ani zniesmaczenia tym, gdzie przyjdzie jej gotować.
Nie była wybitną kucharką, ale wybitnie chciała się wykazać. Chciała podzielić się czymś, co w sąsiadującej w Włochami Szwajcarii jest tak popularne, że aż pospolite. I pokazać nową formę bywania w gościach. W Polsce, w epoce sprzed ekspansji spaghetti, było nie do pomyślenia, by to gość, zawłaszcza spoza rodziny, przynosił torbę pełną produktów spożywczych, wchodził w butach do kuchni, otwierał wino i w ramach celebrowania wspólnego wieczoru, gotował.
Dziś dorosłą już kobietę bawi nieco wspomnienie tamtego spaghetti. Nie wie, czy Pani Ira nie znalazła w polskim sklepie innych produktów, czy chciała w tym przepisie połączyć kulinarne wpływy Niemiec i Włoch, czy zła opinia parówek nie była jeszcze powszechnie znana, czy może po prostu dorzucenie ich do sosu było najszybszą opcją. Pamięta jednak, że smakowało dobrze. Pachniało zachodem, koncentratem pomidorowym i nowością.
Pierwsze spaghetti w historii
Składniki na porcję dla dwóch kobiet i małej dziewczynki:
– pół opakowania makaronu spaghetti
– szklanka passaty pomidorowej lub pół szklanki koncentratu pomidorowego rozcieńczonego kilkoma łyżkami wody z gotowania makaronu
– ćwierć szklanki kwaśnej śmietany
– 4 parówki lub drobiowe kiełbaski
– 2 małe ząbki czosnku
– 3 łyżki oleju rzepakowego (nie było wówczas w polskich sklepach oliwy, w co również ciężko uwierzyć)
– sól, pieprz czarny i cukier do smaku
Przygotowanie:
W dużej ilości wrzącej, posolonej wody ugotować makaron spaghetti. Uwagi od pani Iry: nie łamać makaronu jeśli wystaje z garnka (gdy zacznie mięknąć, zmieści się z pewnością). I nie wlewać do wody oliwy ani oleju, bo makaron nie oblepi się prawidłowo sosem.
W międzyczasie na patelni rozgrzać nieco oleju i podsmażyć pokrojone w plastry parówki lub drobiowe kiełbaski. Gdy lekko napęcznieją, zalać sosem pomidorowym i śmietaną. Przyprawić czosnkiem rozgniecionym w prasce, solą, pieprzem i odrobiną cukru. Całość dusić kilka minut. Następnie do sosu wrzucić przecedzony na durszlaku gorący makaron i wymieszać. Jeśli wolicie inaczej – można też wyłożyć kilka łyżek gotowego sosu na gniazdo makaronu już na talerzu, najlepiej głębokim.
Pani Mira jadła spaghetti nawijając nitki makaronu widelcem wspartym o łyżkę. Dziś to nie jest wymagane. Dziś też z resztą, każdy ma swoją metodę.