Do śledzika (nie, nie do śledzia, ale właśnie do ŚLEDZIKA!) Polacy mają stosunek osobisty, wyjątkowy wręcz. To spersonifikowany kawałek surowej, solonej ryby, który lubi pływać, ma charakterek i gości w naszych domach na wszystkie możliwe okazje. Śledzik to taki swój chłop, jak ulubiony wujek, którego z przyjemnością zaprasza się na domowe przyjęcia, bo opowiadając nieco rubaszne żarciki, polewa wódkę jak nikt inny, ani za wolno, ani za szybko. Nikt mu przez to nie odmawia, co jest gwarancją udanej imprezy. Zupełnie jak śledzik. Szczególnie w Boże Narodzenie nie może go zabraknąć.
Śledzik jest tematem niekończących się sporów kucharzy-amatorów przy świątecznym stole. „Jak robisz śledzie? Moczysz w mleku?” „Nie ja tylko w wodzie, ale musi być przegotowana i zimna”. „No co ty, ja zostawiam na całą noc.” ” Ja kupuje takie, których już nie trzeba moczyć!” „Nie, nie! Tylko nie kupne z marketu, najlepsze są prosto z beczki. ” „U nas się jada wyłącznie śledzia w oleju…” „Po kaszubsku to już się znudziły. A znasz śledzie po japońsku?”. I tak można godzinami. Bez większej przesady da się stwierdzić, że ilu Polaków, tyle przepisów na śledzika i każdy jest tym jedynym, najlepszym, słusznym.
Babcia na wigilię zawsze podawała zupę śledziową, która mimo nazwy z zupą nic wspólnego nie miała. Były to po prostu pokrojone śledzie, odstane w zalewie octowej z dużą ilością cebuli, które w przeddzień Bożego Narodzenia jadło się z ugotowanymi ziemniakami i kleksem kwaśnej, tłustej śmietany – dla wygody w głębokim talerzu.
Wujek Andrzej robił doskonałe masło śledziowe (przepis banalny – rozgniecione widelcem na papkę 3-4 matiasy należny wymieszać z dobrym, miękkim masłem i ewentualnie dodać pieprzu), które pasują wyśmienicie do ziemniaków w mundurkach lub pełnoziarnistego domowego chleba.
Wujek Wojtek wyspecjalizował się w śledziowej sałatce z majonezem. Takiej z czerwoną fasolą z puszki, ziemniakami, porem i jajkiem na twardo. Sycącej tak, że mogłaby posłużyć za samodzielny posiłek.
Mama, która zajadała się śledziami pod każdą postacią i chwaliła się, że nawet w ciąży jadła je kilogramami (przez co pewnie dorobiła się opuchniętych nóg i wysokiego ciśnienia, ale się nie przyzna) co kilka lat miała nowy, ulubiony popisowy przepis na śledzie. Kiedyś na jej stole gościły jedynie śledzie w oleju, potem – śledzie w śmietanie, śledzie z jajkiem pod pierzynką, kilka lat temu twierdziła, że najlepsze są te w ziołach prowansalskich. Ostatnio z dumą przyrządzała „śledzie na czerwono” – zanurzone w gęstej paście z koncentratu pomidorowego, sparzonej siekanej cebuli i rodzynek. Z ciekawością oczekiwano, jaki przepis je zdetronizuje.
Mnie, ze względu na swoją nienachalną słodycz i piękny różowy kolor, urzekają śledzie w buraczkach z czerwoną cebulą i jabłkiem.
- 2 średnie buraki, ugotowane lub jeszcze lepiej upieczone i obrane ze skóry
- 8-10 matiasów, w zależności od tego, jak bardzo są słone, wymoczonych lub nie
- 1 czerwona cebula
- nieduże kwaśne i twarde jabłko
- mały jogurt naturalny
- świeżo mielony pieprz
- 3 łyżki octu jabłkowego
- 3 łyżki oleju rzepakowego
Zetrzeć na grubej tarce lub drobno pokroić buraczki i jabłko a cebulę, pokroić w piórka i przelać wrzątkiem. Śledzie pokroić w trzycentymetrowe kawałki. Połowę śledzi ułożyć na dnie szklanego słoika lub naczynia. Pokryć warstwą buraków, jabłka i cebuli, a następnie skropić olejem i octem, przykryć kilkoma łyżkami jogurtu naturalnego i posypać obficie pieprzem. Na wierzchu ułożyć drugą warstwę śledzi i pozostałych dodatków. Przykryć naczynie i odstawić do lodówki. Po minimum 12 godzinach delikatnie wymieszać. Zostawić na kolejne – co najmniej 8 godzin. Podawać z tostowaniem chlebem lub bagietką czosnkową.