Lubiła ten moment, gdy inni w kuchni czegoś nie znali, a ona tak. Gdy nie wiedzieli, z czym to się je, a ona owszem. Gdy robili wielkie oczy: „Że co? Kluski żelazne? Nie jadłam. Ale co to, pewnie trudne?”, a ona z pobłażliwym ale uprzejmym uśmiechem mówiła: „Och, ja to znam od lat, a córka się zajada. Zwłaszcza do mięsa z sosem. To jest wpa-nia-łe. I robi się w pół godziny. Tylko niech pani te ziemniaki ręcznie na tarce zetrze. Inaczej nie wyjdą”.
Jadwiga nie była osobą łatwą. Była dowcipna i gadatliwa, ale ludzie myśleli, że nie potrafi słuchać, bo zawsze gdy z nimi rozmawiała zaczynała od „ja”, a gdy „ja” padało po drugiej stronie, zawieszała wzrok na firance, salaterce z czekoladkami lub telewizorze. Ale ona słuchała. Słuchała, rozumiała i potrafiła doradzić, jak mało kto. I wcale nie chodziło o to, że miała podzielność uwagi. Miała raczej, oględnie mówiąc, zmęczoną wrażliwość. Surowa powierzchowność skrywała bardzo poranione wnętrze. Na zewnątrz jednak Jadwiga była żelazna.
Dziecko wychowała sama. Od kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, gdy była jeszcze w ciąży, nie widziała go więcej, nie chciała prosić o nic, uniosła się dumą w myśl zasady, że jak nie to nie. Tym bardziej, że był to dla niej ostatni dzwonek na dziecko.
I tak zaczęła twardnieć. Zdzierać paznokcie myjąc posadzki w bogatych domach i parząc przedramiona podczas eksperymentowania ze smażeniem na głębokim oleju kurczaków w nowoczesnej, bo kokosowej, panierce. Żeby utrzymać siebie i dziecko, w zmieniającej się szybko Polsce lat 90. pracowała, gdzie się dało. Znajomi mówili „Jadźka, ty to masz siłę, tak gonić za groszem od rana do wieczora”, a dorywczy pracodawcy zamiast dobrze płacić i dać legalne zatrudnienie, tylko ładnie chwalili „Pani, pani Jadziu, to zawsze ma jakiś pomysł! Co mogłaby mi pani zaproponować na obiad z teściami?”.
Nigdy nie uczyła się gotowania. Przeciwnie. Choć matka posyłała ją do technikum gospodarczego, bo było blisko domu, ona chciała poznać większe miasto i zasmakować niezależności. Poszła więc do samochodówki, uczyć się na mechanika. I pewnie te kilkanaście lat później, gdyby nie dziecko, gdyby nie zmiana ustroju w Polsce, gdyby nie powszechne bezrobocie, dalej siedziałaby w transporcie, warsztatach samochodowych czy dyspozytorniach ruchu. I nie nauczyłaby się gotować. TAK gotować.
W bloku przy ul. Rakowej, po nic tak często nie przychodziło się do pani Jadzi, jak po przepisy. A bo komunia syna, i „Pani Jadziu, pomoże Pani nadziać kurczaka?”, a bo święta i karpia w galarecie by się zjadło, takiego porządnego, co ma wyjęte wszystkie ości, ale się nie wie, jak zrobić. A bo niedziela i już dość tych kotletów, więc „Podpowiedz Pani, Pani Jadziu coś szybkiego”. Żelazna Jadwiga, choć nigdy tego nie przyznała, stała się ofiarą swojego daru do gotowania. Żałowała, że inni nie widzą w niej po prostu sąsiadki, koleżanki, z którą można się spotkać na kawę czy na pogaduchy, była tylko pogotowiem kulinarnym. Lubiła jednak ten moment, gdy inni w kuchni czegoś nie znali, a ona tak. Gdy nie wiedzieli, z czym to się je, a ona owszem. Gdy robili wielkie oczy na dźwięk nazwy nowego dania. „Że co? Kluski żelazne? Nie jadłam. Ale co to, pewnie trudne?”, a ona z pobłażliwym ale uprzejmym uśmiechem mówiła: „Och, ja to znam od lat, a córka się zajada. Zwłaszcza do mięsa z sosem. To jest wpa-nia-łe. I robi się w pół godziny. Tylko niech pani te ziemniaki ręcznie na tarce zetrze. W żadnych tam mikserach. Inaczej nie wyjdą”. To był jej triumf, zasłużony ale krótki. Zawsze bowiem przerywało go: „No dobra, zdradzę pani ten przepis. Tylko proszę przygotować kartkę”.
Przepis na żelazne kluski jest banalny. Pulpę utartych, surowych ziemniaków przelać wrzątkiem (około połową szklanki wrzątku na średniej wielkości michę ziemniaków) i posolić. Ziemniaki rzucić do rondla z teflonowym dnem na rozgrzany olej. Smażyć, często mieszając, około pół godziny. Na koniec można zostawić kilka minut bez mieszania, by na dnie zrobił się pyszny przywar, o który później wszyscy się biją. Kluski, a w zasadzie jedną wielką elastyczną kluskę, która powstanie, nabieramy dużą łyżką i serwujemy z mięsnym gulaszem lub botkami z sosem.