Babcia zawsze na Wielkanoc piekła baby drożdżowe. Nie babki, ale baby właśnie. Wielkie i dumne, wyrośnięte i puszyste jak kobiety Rubensa, a jednocześnie skromne i tradycyjne jak zakonnice. Bez lukru, bez ozdób, ledwie z odrobiną rodzynek, choć i to niekoniecznie.
Babcia piekła baby wyłącznie w garnkach – starych emaliowanych garnkach na zupę. Czasem dziurawych, zostawionych w schowku koło kranu tylko po to, by raz w roku upiec w nich hurtowe ilości ciasta drożdżowego na święta.
Babcia, co typowe u urodzonych przed wojną, jedzenie otaczała godnym naśladowania szacunkiem. Wnukom, gdy nie chcieli czegoś zjeść lub nie kończyli porcji, mówiła, że za okupacji i obierki od ziemniaków by zjedli, jakby im je podano. Nigdy nie wyrzucała resztek, nawet skorupki z jajek nosiła do zaprzyjaźnionej gospodyni wiejskiej, by podziobały je sobie kury. Na resztkach rosołu gotowała krupnik, a stare jabłka wkrawała do racuchów na kwaśnym mleku. Wyznawała zasadę, że kobieta w domu jest po to, żeby zawsze było ugotowane, a mąż gdy ją zdenerwował, „czasem słowa przez tydzień nie usłyszał, ale obiad pod nos miał zawsze podstawiony”. Nie gotowała wykwitnie, ani wybitnie. Ale uczciwie i smacznie.
Drożdżowe baby otaczała czcią. I nie było w tym nic metafizycznego, nie miało też podłoża w święcie religijnym, z okazji którego się je wypiekało. To była czysta fizyka. Babcia nie chciała by baby opadły. Zabraniała więc domownikom, których przed Wielkanocą w wielkim mieszkaniu dziadków nie brakowało, biegać, krzyczeć, ba, nawet głośno rozmawiać, mocno stąpać po skrzypiącej podłodze, otwierać okien ani wykonywać żadnych energicznych ruchów. „Baby potrzebują spokoju, jak opadną, to będziecie zakalce jeść!” groziła. K. nie mieściło się w głowie, czy naprawdę taka baba wie, o czym, i jak głośno rozmawia się w drugim pokoju.
Nim jednak baby w cieple i skupieniu urastały w swoich garnkach do rangi najlepszego ciasta na świecie, jakie K. jadła (choć dojrzała do tego późno, dopiero gdy zaczęła pić kawę; jako dziecko wolała słodkości z kremem), ciasto trzeba było wyrobić. Babcia pociła się nad nim strasznie, bo piekła bab dużo -tyle, by obdarować całą rodzinę i by jeszcze zostało, z półtora kila mąki.
Kto ręcznie wyrabiał drożdżowe ciasto ten wie, że potrzeba siły i cierpliwości. Ciasto, które uparcie klei się do dłoni trzeba ugniatać i napowietrzać tak długo, aż ustąpi i zacznie posłusznie odchodzić od ręki. Po drodze kilka razy można zwątpić myśląc, że może złe proporcje, że ono nigdy się nie odklei, że po prostu taką ma konsystencję i już. Ale nigdy nie jest to prawdą. Babcia nie łamała reguły czystej ręki i wygniatała ciasto tak długo, jak było trzeba. Całej procedurze towarzyszył pewien niepokój, nerwowa atmosfera, która wraz z przepisem przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. Gdy ze względu na bolące stawy babcia poprosiła K. o wygrabienie ciasta, młoda kucharka stresowała się jak przed egzaminem, a babcia złościła, że za bardzo gniecie, a nie ugniata z lekkości, że ma napuszyć, a nie uklepać te drożdże, bo to przecież wielka różnica.
Dziś gdy K. robi baby w swoim domu prosi T. by wyłączył radio i telewizor. Przecież ciasto rośnie.
Tradycyjna baba drożdżowa
Składniki:
– ½ kg mąki pszennej
– 5 dag świeżych drożdży
– 6 żółtek
– ¾ szklanki tłustego mleka
– pół szklanki cukru
– 125 g roztopionego masła
– płaska łyżeczka soli
– duża garść rodzynek namoczonych w wodzie z odrobiną koniaku lub rumu
– otarta skórka z cytryny
– 1 całe jajko do posmarowania wierzchu ciasta
Przygotowanie:
W emaliowanym garnuszku lub dużym kubku rozetrzeć łyżką drożdże z 3 łyżkami cukru. Gdy się rozpuszczą, dodać 3 łyżki ciepłego mleka i tyle samo mąki. Odstawić, aż wyrosną.
W dużej misce z żółtek i cukru ukręcić kogel-mogel. Dodać pozostałe mleko, przestudzone masło, mąkę, drożdże oraz sól. Wyrabiać ręką, delikatnie ale stanowczo. Długo, do momentu, aż kula ciasta będzie jednolita, sprężysta i będzie łatwo odchodzić od miski oraz ręki. Pod koniec dodać rodzynki i otartą skórkę z cytryny. Wmieszać w ciasto.
Gotowe ciasto odstawić w ciepłe miejsce, przykryć ściereczką i poczekać aż podwoi swoją objętość. Nie otwierać okien, nie biegać, wyłączyć radio, wyciszyć telefony.
Garnki lub foremki wysmarować masłem, dno dodatkowo można wyłożyć papierem do pieczenia. Wkładać do nich porcję ciasta – do koło 1/3 wysokości. Ponownie przykryć i odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Po około godzinie wierzch posmarować roztrzepanym jajkiem.
Baby piec w temperaturze 180ºC, do suchego patyczka przez około pół godziny. Nie otwierać w międzyczasie piekarnika, nie obniżać temperatury, nie trzaskać kotletów, nie kłócić się w z mężem, ani nie krzyczeć na dzieci.
Gdy baby ostygną, można wierzch polać lukrem. Babcia zostawiała je bez niego.
Wesołych świąt!