Na początku lat 60. XX w., pewnej młodej Włoszce, mieszkającej w Treviso niedaleko Wenecji, podczas trudnego połogu i karmienia sił dodał deser, na który składały się surowe żółtka jaj utarte z cukrem (po włosku to sbatudin, dla nas to po prostu kogel mogel), dobra mocna kawa i lekko słodkie biszkopty. Zrobiła go dla niej teściowa wierząc, że świeżo upieczonej mamie zapewni więcej mleka i sił witalnych. Los chciał, że matka karmiąca, była przy okazji kucharką, a po powrocie do pracy wraz z kolegą po fachu wymyśliła deser – namoczone w kawie biszkopty przełożone kremem na bazie żółtek i cukru oraz mascarpone. W oryginalnym przepisie nie było alkoholu. Miał być prosty i dostępny dla wszystkich – matek karmiących, dzieci i dorosłych. Tak powstał najsłynniejszych włoski deser – tiramisu.
Tirarsi su – to czasownik oznaczający podnoszenie kogoś na siłach. Poznałam tę historię dzięki publikacjom znawczyni włoskiej kuchni i historii – Tessie Capponi-Borawskiej, której książki o kuchni to skarbnica wiedzy nie tylko kulinarnej, ale także historycznej, kulturalnej i wszelakiej więc gorąco je Wam polecam.
Ale wracając do matek karmiących. Po sieci krąży fragment rozmowy z forum dla mam, które najlepiej podsumowuje kwestie diety matki karmiącej. „Czego nie wolno jeść podczas karmienia piersią?”. „Można wszystko oprócz arbuza, bo sok kapie dziecku na głowę” Śmieszy mnie niezmiennie. Niezmiennie także muszę tłumaczyć się pod naporem dziwnych spojrzeń, gdy piję (a i owszem – karmiąc dziecko piersią) trzecią kawę, jem deser z surowymi jajkami, sushi, kapuśniak z fasolą i leczo z ostrą papryczką chilli. Jem to, co lubię, co jest dla mnie pożywne i zdrowe. Arbuzy, cytrusy i truskawki też.
Mleko kobiety to bodaj najmądrzejszy wynalazek natury. Wytwarzane jest z krwi matki, nie z jej treści żołądkowej, więc mity o wzdęciach bobasa po tym, gdy mama wypije coś gazowanego albo zje kalafior, można wsadzić między bajki. Mało tego – jeśli mama zaraziłaby się np. salmonellą, w mleku bakteria się nie znajdzie, a jeśliby mama była na coś chora – w mleku znajdą się natomiast przeciwciała tej choroby. Magia. Są oczywiście przypadki, gdy ze względu na nadwrażliwość lub alergię dziecka, mama wprowadza dietę eliminacyjną a maluchowi przynosi to poprawę, ale to wyjątki, nie reguła. Jeść zatem można, a nawet trzeba, wszystko. Byle zdrowo. Co do deseru zaś – to wyznaję zasadę, że szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko, więc odmawianie sobie małego tiramisu byłoby zamachem na rodzinny dobrostan.
Tworząc swoją wersję deseru, espresso zastąpiłam moją ukochaną kawą zbożową. Zrobiłam to z myślą o kobietach w ciąży, które chcą unikać kofeiny, lub o starszych dzieciach, które przecież uwielbiają tiramisu (a zwłaszcza o moim trzylatku, który i bez dawki kawy ani myśli spać, a deseru nie odpuści). Do dekoracji i wykończenia deseru doskonale sprawdzą się sezonowe owoce, np. truskawki, porzeczki lub maliny. Taki deser to uczta dla duszy i energia dla ciała, a takie dobro ponoć nie tuczy.
Najlepsze tiramisu
Przepis na 6 porcji:
– 500 g schłodzonego serka mascarpone
– 200 ml śmietanki 30%
– 4 żółtka
– 4 łyżki cukru pudru
– 24 podłużne biszkopty
– pół szklanki mocnej kawy zbożowej
– 4 łyżki gorzkiego kakao
– kilka malin
Zaparzyć i wystudzić kawę zbożową.
Żółtka utrzeć mikserem z cukrem pudrem na puszystą masę. Dodawać do niej stopniowo po łyżce mascarpone i miksować do połączenia składników. Śmietankę ubić i połączyć z masą mascarpone. Schłodzić około 30 minut w lodówce.
Biszkopty pojedynczo lekko zanurzać w kawie i umieszczać na dnie naczynia. Na biszkopty dać połowę kremu mascarpone i delikatnie oprószyć go kakao. Następnie na nim znów układać moczone w kawie biszkopty, krem mascarpone i kakao. Wierzch deseru udekorować malinami i liśćmi mięty czekoladowej lub bazylii. Podawać po schłodzeniu w lodówce.*
* W przypadku jedzenia deseru podczas karmienia piersią, należy mieć przy sobie serwetkę, gdyby odrobina kremy kapnęła dziecku na głowę 😀