Blog

Szparagi i hasztagi

Książki kucharskie kupuję pasjami. Jednak nie dla przepisów, ale dla zdjęć.  Czerpię z nich inspiracje na nowe połączenia smakowe, podpatruję mistrzowskie ujęcia. Jem oczami i wielbię foodfotografów. Bo gotować -lepiej lub gorzej – potrafi każdy. Ale zrobić dobre zdjęcie jedzenia – to już wyższa szkoła jazdy, a ja w tej szkole jestem dopiero w zerówce. I nie jestem w niej sama. W sieci co rusz napotykam smutne próby sfotografowania ciapy gulaszu z kaszą albo kotletów w kolorze starej teflonowej patelni. No nie, nie i jeszcze raz nie.

Zbyt poważne podejście do carbonary

Miał na imię Luigi i był najbardziej nietypowym Włochem jakiego znała. Nie był nieprzytomnie zakochany we własnej ojczyźnie, płynnie mówił po angielsku, chętnie uczył się kolejnych języków obcych i nie mieszkał z mamą. Ba – nie dość, że wyprowadził się z rodzinnego domu, to jeszcze bez żalu wyprowadził się w Włoch. Wybrał Wyspy Brytyjskie twierdząc, że tamtejsza pochmurna pogoda bardziej mu odpowiada niż południowy skwar. Lubił podróżować i smakować nowych rzeczy. Dziwak jak na włoskie standardy.